Zielony azyl w sercu egipskiego upału. Dla nas był to rodzinny reset bez spiny. To były nasze pierwsze wakacje w Egipcie w formule typowego „hotelowania”, bez intensywnego zwiedzania, za to z dużą dawką luzu i… upału. Właściwie wybraliśmy się tylko na jedną wycieczkę (na cudowne wyspy Qulaan i snorkeling) a resztę czasu spędzaliśmy na miejscu, poddając się powolnemu rytmowi leniwego pluskania w ciepłym morzu i chwilach relaksu w basenie czy aquaparku.
Było bardzo, bardzo gorąco. Tak gorąco, że perspektywa zwiedzania czegokolwiek automatycznie wyparowała z głowy. Ae to nie jest zarzut, tylko uczciwe stwierdzenie faktu. To był wyjazd dla ciała i ducha - byle się zrelaksować. Jeśli ktoś szuka miejsca bez blichtru, gdzie nie trzeba „szpanować złotymi tarasami”, za to można się solidnie wygrzać wśród zieleni i wyluzować – to będzie jak znalazł. Hotel dysponuje przepięknym, zadbanym ogrodem, który wręcz koi zmysły. Za ten zielony raj ogromne brawa należą się ogrodnikom. Pracują ciężko, cicho, bez nachalności, a przy tym zawsze z uśmiechem i to oni naprawdę zasługują na każdy bakszysz!
Zakwaterowanie
Pokój przestronny, z urokliwym balkonem i przyjemnym, ładnym widokiem. Mieliśmy pokój na piętrze. Okolica była spokojna, sprzyjała wieczornym drinkom na balkonie i chłonięciu ciszy. Sam pokój, choć już nie najmłodszy i wymagający odświeżenia, spełniał swoje zadanie. Nie oczekiwaliśmy marmurów ani złotych kranów za tę cenę. Niemniej jednak łazienka powinna zostać porządnie wyszorowana! Miejscami niedoczyszczone fugi, niedomyte zakamarki, i to psuło ogólne wrażenie, niestety. Najgorszym punktem była jednak klimatyzacja (upiornie głośna) nocą ciężko było zasnąć. Ale działała i chłodziła, w takim upale to już połowa sukcesu...
Wyżywienie
Jedzenie jak na standard all inclusive całkiem w porządku, jednak bez szału. Nie było fajerwerków, ale też na pewno nie chodziliśmy głodni. Śniadania przyzwoite: omlety smaczne, jogurty świeże, owoce bardzo dobre. Biały ser – rewelacja. Kawa z automatu? Miłe zaskoczenie, bo naprawdę dobra.
Obiady bywały monotonne, często na jedno kopyto. Warzywa w occie to chyba próba włosko-egipskiej fuzji kulinarnej, do nas zupełnie nie trafiła. Na plus znowu owoce. Kolacje ratowały sytuację: czasem kaczka, czasem musaka, zapiekane ziemniaki, dobrze przyrządzony kurczak, różne wersje wołowiny. Ryby raczej przeciętne. Jednego razu był wieczór egipski – bardzo udany naszym zdaniem. Jedzenie smaczne i aromatyczne. Miło wspominam „beduina” serwującego herbatę i kawę z imbirem (prawdziwa perełka!). Taka drobnostka, a zostaje w pamięci.
Oczywiście, trzeba przyjąć, że to „fabryka jedzenia” i że all inclusive to system hurtowy, gdzie jesteś kolejnym numerkiem w kolejce. Ale jeśli masz dystans, wiesz po co tu jesteś i nie szukasz fine-diningu, to głód Ci nie grozi.
Obsługa w hotelu
Spa- ok idzie się też potargować o cenę masażu. Siłownia działa. Aquapark dwa razy dziennie po 2 godziny. Nam godzina w zupełności wystarczała. Obsługa w aquaparku bardzo sympatyczna, szczególnie pan serwujący soki, zawsze uśmiechnięty i uprzejmy. Przy dużym basenie obsługa działała nieco „na pół gwizdka”- jakby zmęczona. Snacki i napoje czasem podawane bez entuzjazmu. Ale ratownicy starali się mieć oko na wszystko i za to duży plus. Przy mniejszym basenie było lepiej. Warto jednak wiedzieć: bez napiwku raczej dostaniesz piwo w plastikowym kubku niż w „pseudo-szkle” i kawę w kartoniku zamiast filiżanki. Leżaków przy basenach rzeczywiście mało i to była bolączka wielu gości. Ale my i tak większość czasu spędzaliśmy w wodzie, więc nie był to dla nas problemem.
Plaża
Przy plaży znacznie więcej przestrzeni, ale… o 6 rano można było już zobaczyć ludzi biegnących rezerwować leżaki w pierwszym rzędzie. Komedia, ale prawdziwa. Molo niestety otwarte tylko częściowo. Szkoda, bo morze kusiło. Plaża czysta, choć momentami zatłoczona. Idealna dla rodzin, płytka, ciepła woda przez długi odcinek, spokojna fala. Głębiej ładna rafa i kolorowe ryby. Niektórzy mieli szczęście zobaczyć żółwie, my niestety nie. Za to krabików było całe mnóstwo i dzieci miały z niezłą frajdę z ich obserwacji.
Polecam spacer w prawo, za „chatkę rybaka”, tam można zobaczyć, jak wyglądają ślady po turystach. Nie, nie te dobre... tylko te, które pokazują, ile jeszcze musimy się nauczyć jako turyści i ludzie. Smutna lekcja, ale potrzebna...